sobota, 10 czerwca 2017

Chrzest skippera*





widok na Bredon Hill
 
*Szyper, także skiper (niem. Schipper od Schiff 'statek', nid. Schipper, ang. skipper) – potoczne określenie kapitana niewielkiej jednostki, na ogół pływającej po wodach śródlądowych lub przybrzeżnych.


łódki w Strensham



Wyruszyliśmy w rejs,tym razem nie za most ,bo tam juz byliśmy....teraz w przeciwnym kierunku.
   Od rana w domu trwały przygotowywania jedzenia dla nas,dla dzieci i dla najmłodeszego z naszego potomstwa.Od pieczenia bułek aż po smażenie chicken nuggets`ów. Rejs miał być krótki ale prowiantu było na trzy dni ;P
     Pogoda dopisywała.Fale były łaskawe,wał naprawiony...wiec ruszajmy...procedura odpalania silnika (jak zwykle),rzucenie lin...płyniemy. Po drodze łapałam spadające z blatów poziomice,śrubokrety i inne takie;P ale płyniemy...mijamy nasza marine,nastepną..z małymi żaglówkami,pola,krzaczyska,szuwary,zakrety rzeczne....widokowiska....płyniemy....łomot pod pokładem całkiem znośny..wibracje takie sobie....ale co tam płyniemy ...dzieci szczęsliwe usadowione na nowiuśkich materacach na dziobie obserwują okoliczności przyrody, ja latam to na dziób to do sterówki i sprawdzam czy wszystko ok...i tak płyniemy...pól mili,całą połtorej euforia...Mamy już na oku marinę blisko śluzy,niby klucz do sluzy mamy ale sama procedura lekko mnie przeraża zwłaszcza,że to ja muszę owa śluze obsłużyć a mając dzieci pod pokładem to widzę tylko tzw. śmierć w oczach...Krótko mówiąc zawracamy...
    Manewr poszedł gładko. Słonko świeci...fale za rufa całkiem przyjemne...aż nagle silnik zaczyna sie dławić,maszyna zamilkła...Panika w oczach chłopa i w moich...no bo co tym razem? Chłop Frelę kieruje do brzegu a bardziej ku szuwarom.Szybka decyzja,ze łódke trzeba jakoś przycumować.Dobrze,że zarządziłam wydanie spod pokładu długich lin na tzw. wszelki wypadek.
Chłop udaje sie na dziób łodzi,ja mówie,że o tam...jest jakiś palik,że może tam łódkę przywiązać?!
Skipper (Chłop) udaje się za burtę,bo jakoś trzeba sytuację ogarnać...tapla sie w mule...wdrapuje na brzeg...ciągnie nas za sobą..ale lina jest za krótka...rzucam nastepną,żeby tylko sie dowiązać do owego palika...Pod pokładem obie córki zaczynaja zawodzić..tzn. młodsza zawodzi ,bo starsza płacze...i zaczyna się zamieszanie..
    Frela przywiązana do palika,chłop (przy okazji popieszczony pradem z pastucha...) próbuje się wspiąć spowrotem na pokład....słychać tylko tzw.wiązankę łacińską....widze jak reling z dziobu pod ciężarem chłopa się wyrywa z pokładu...i znowu tzw.smierć w oczach...Spokój...tylko spokój nas może uratować.Jakoś chłop wraca na pokład z krwawącą nogą(pewnie sie obtłukł)...myśle sobie Avon bierze ofiarę..z krwi..;P. Po szybkim rozeznaniu  w sytuacji chłop stwierdza,że zawór paliwa się zamkął...jak dla mnie to te wibracje...co były od początku rejsu dały znac o sobie...szybka naprawa i skipper ogłasza,że możemy płynąć dalej. Widząc pocharataną nogę mojego chłopa zajęłam się opartywaniem ran i relaksem dla reszty załogi.Sama w duchu przeklinałam dzień,w którym się zgodziłam na łódkę ale w sumie było miło tak płynąć ;)
     Wracamy na marinę,po drodze jeszcze raz zamknięcie się zaworu..ale juz wiemy o co chodzi ,więc bez problemu awaria została usunięta .Dotarliśmy szczęśliwie do celu.Zakleiliśmy dziury po relingach.Wysuszyliśmy skippera po chrzcie w Avonie i wróciliśmy do domu.
    Znowu coś trzeba naprawić no ale kto mówił,że będzie łatwo? ;P
chrzest prądem ;P
i tak sobie mysle,że takie bezawaryjne rejsy będa nuuuuudne ;P