niedziela, 16 września 2018

Frela zadymiara ;P



Się wciąż dłubie....coś ulepsza...uszczelnia....zakleja...

Chłop zamontował nowe okno wentylacyjne ,bo okazało się ,że w kajucie dziobowej dzieciom  czasami coś kapie na głowę. Przy okazji uszczelniliśmy relingi ,bo i tamtędy przedostawała się woda...i kapała wprost na mój piękny kuchenny blat .


Kiedy już wiedzieliśmy ,że nasza Frela jest szczelna...nadejszła wiekopomna chwila w tym sezonie. Trzeba było w końcu odbić od brzegu, sprawdzić czy wał  działa jak należy i czy nie wysuwa się z flanszy. Ja ,która byłam w poprzednim sezonie podpora mojego chłopa...znając jego wszystkie magiczne zaklęcia i przekleństwa...od razu zgłosiłam swoje veto na nie wkraczanie na pokład. Chciałam pozostać z najmniejszą pociechą na brzegu i podziwiać popisowy w tym sezonie rejs naszej Freli. Skrzyknęliśmy brygadę wsparcia. Ktoś musiał zamiast mnie służyć kapitanowi pomocą w potrzebie...

Pomocnych rąk w naszym projekcie jest wiele, tym razem towarzyszył nam Bart ze swoja rodziną, który umęczony po czterech nockach z rzędu...ochoczo zgodził się wsiąść na pokład a wraz z nim jego synowie i moje starsze pociechy. Na brzegu pozostałam ja z najmłodszym dziecięciem i żona Barta. Chłop według schematu odpalił silnik (używając swojego magicznego drucika ;P ) , liny cumujące powędrowały na pokład....Frela odbiła od brzegu...Chłop skierował łódkę za most i za chwilę zninkęła nam z oczu. Najmniejsza pociecha cała we łzach, spacyfikowana w wózku zasnęła.
Po kilku minutach z dala usłyszałam znajomy dźwięk silnika Freli. Dziarsko przepłynęła pod mostem i zatoczyła kilka kółek na wysokości swojej kei by udać się w dalszy rejs. Stracilismy ją z oczu a i dźwięk silnika przestał być słyszalny. I tak minęło kolejnych kilka chwil i na powrót można było usłyszeć silnik Freli....Ja z żona Barta siedziałśmy sobie przy naszym składanym campingowym stoliku, ja piłam piwko , żona Barta przekąszała sałateczki,dziecko spało...a Freli wciąż nie było widać za to z oddali można było zobaczyć kłęby dymu bądź spalin ,które snuły się na brzeg. Głośno stwierdziłam,że to pewnie jakaś inna łódka z podobnym silnikiem płynie i strasznie kopci...widziałam tylko postać ,która przemyka za zacumowanymi na marinie łódkami. Po chwili owa postać okazała się być Bartem stojącym na dziobie i gotowym do rzucania liny a kłeby dymu puszczała nasza Frela. Chłop w miarę sprawnie skierował Frelę do kei, zrobiło się małe zamieszanie przy rzucaniu lin ,bo rufa troszkę uciekła z nurtem rzeki a Bart ofiarnie odpychał ją by bezpiecznie można było ja przycumować.

Rejs okazał się być całkiem ekscytujący ...wał ani drgnął za to układ wydechowy liczący sobie pewnie tyle samo lat co nasza łódka....zwyczajnie się podziurawił , do tego podgrzał jakiś drewniany element  łódki na tyle że i ten zaczął puszczać dym. Bart o ile jeszcze spał to na pewno się obudził, wrażeń każdy miał całkiem sporo. Sama Frela tym razem okazała się zadymiarą a Chłop na pewno na drugi raz wyciągnie ze schowków gaśnice i dłuższe liny cumownicze...

Na dzień dzisiejszy układ wydechowy już został uszczelniony i może następnym razem zadymy nie będzie ;)

Ahoj przygodo :D