poniedziałek, 20 listopada 2017

Trochę o historii kanałów rzecznych w UK

Od dłuższego czasu jestem fanką wszelakich angielskich programów telewizyjnych dotyczących kanałów rzecznych oraz ich historii. O wielu faktach nie wiedziałam ba nawet pojęcia nie miałam...poniżej tekst uzupełniony zdjęciami znalezionymi w intrenecie, warto przeczytać. Kanały w UK nie zawsze wyglądały tak jak teraz...i  służyły do czegoś innego.

oryginalny tekst można przeczytać tutaj


Nieprzemijający urok brytyjskich kanałów
Do początków XIX wieku w Anglii, Szkocji i Walii zbudowano jakieś 6000 kilometrów kanałów śródlądowych. Do czego były potrzebne i kto korzysta z nich dzisiaj?
REWOLUCJA przemysłowa w XVIII-wiecznej Wielkiej Brytanii wymusiła potrzebę stworzenia systemu taniego i szybkiego transportu surowców i gotowych wyrobów. Dotychczas towary ładowano na konie lub wozy. Jednak zimą drogi były tak zryte koleinami i grząskie, że stawały się nieprzejezdne. Znaleziono lepsze rozwiązanie — okazało się, że jeden koń potrafi dość szybko holować wzdłuż kanału łódź nawet z 30-tonowym ładunkiem.
W roku 1761 książę Bridgewater polecił zbudować kanał, którym by transportowano węgiel z jego kopalń do klientów w odległym o 16 kilometrów Manchesterze. Przedsięwzięcie to nie tylko przyniosło księciu zyski, ale też zmniejszyło o połowę cenę tamtejszego węgla. Około 30 lat później ambitniejszy projekt — system kanałów Grand Cross — połączył cztery ważne rzeki, dzięki czemu usytuowane w głębi lądu tereny przemysłowe skomunikowano z portami morskimi. Dla brytyjskich kanałów nadeszła era świetności.
Budowa i eksploatacja
Utalentowani inżynierowie — między innymi James Brindley, samouk, który przystępował do pracy bez pisemnych obliczeń czy rysunków — opracowali nowatorskie metody budowania kanałów w terenie zróżnicowanym topograficznie. Powstałe wówczas szlaki wodne, tunele, śluzy i mosty nadal uchodzą za wyjątkowe osiągnięcia.
Do transportowania większych ładunków, na przykład węgla, wapna, wapienia, kaolinu, rudy żelaza, cegieł czy mąki, zaprojektowano otwarte drewniane barki o szerokości dwóch i długości dwudziestu metrów. Były one ciągnięte przez konie idące po ścieżkach holowniczych wzdłuż kanałów. Ekspresowy fracht pilnych lub łatwo psujących się przesyłek zapewniały „lotne łodzie”, które kursowały bez przerwy, nawet w nocy.
Ostatnie holowanie barki przez konia na rzece Lea w 1955r
Na niektórych kanałach zaprzęgi konne, zmieniane w regularnych odstępach czasu, holowały łodzie pasażerskie. Te łodzie o opływowych kształtach zabierały do 120 osób i ciągnięte były ze średnią prędkością 15 kilometrów na godzinę. Podobnie jak „lotne łodzie”, miały one pierwszeństwo przed innymi użytkownikami kanałów. Na kanale Bridgewater wyposażone były nawet w pokaźne ostrze na dziobie do przecinania lin holowniczych innych jednostek, które stanęłyby im na drodze! Wraz z pojawieniem się kanałów zwykli ludzie po raz pierwszy mieli możliwość tanio i wygodnie podróżować na większe odległości.
Życie na barce

Życie na wodzie było mozolne. Przewoźnicy ciężko pracowali, często z narażeniem zdrowia lub życia. Zawsze w drodze, nie mając możliwości zdobycia wykształcenia, stawali się coraz bardziej wyobcowani.
Ludzie żyjący na barkach rozwinęli charakterystyczny rodzaj sztuki ludowej — dekorowali swoje łodzie barwnymi motywami krajobrazów, kwiatów i wzorków, które ciągnęły się po zewnętrznych częściach barki aż do kajuty umiejscowionej na rufie. Kabina o wymiarach zaledwie dwa na trzy metry służyła za mieszkanie dla przewoźnika, jego żony i dzieci. Ale ten brak przestrzeni rekompensowali oni pomysłowym wyposażeniem: składanymi łóżkami, wysuwanymi stolikami i szafkami. Z półek zwisały szydełkowe koronki, a fantazyjne ozdoby porcelanowe i mosiężne połyskiwały wokół piecyka kuchennego. Wszystko to stwarzało ciepły, przytulny nastrój. Żony przewoźników były bardzo pracowite. Chociaż miały wiele obowiązków, a często transportowano brudzący ładunek, potrafiły utrzymać rodzinę i barkę w czystości. Nawet ozdobne sploty na drążku steru były wypucowane do połysku.
Zmierzch i renesans kanałów
W roku 1825, gdy większość kanałów była już zbudowana, George Stephenson otworzył linię kolejową Stockton — Darlington. Była to jedna z pierwszych publicznych tras obsługiwanych przez parowozy. W ciągu 20 lat kanały straciły rynek na rzecz kolei i coraz rzadziej używane, niszczały. Niektóre z nich zostały nawet wykupione przez towarzystwa kolejowe, pragnące zdławić konkurencję. Po I wojnie światowej zaczęto budować nowe, lepsze drogi, przez co kanały jeszcze bardziej traciły na znaczeniu. Nawet optymiści sądzili, że to już koniec ich historii.
Jednak pół wieku starań różnych grup ludzi i pojedynczych osób przyniosło rezultaty. Chociaż tylko nieliczne łodzie nadal transportują towary, inne przekształcono w pływające domy lub statki turystyczne. Obecnie spławnych jest ponad 3000 kilometrów kanałów. Można nimi zwiedzić niektóre ustronne miejsca zaliczane do najpiękniejszych w Wielkiej Brytanii. Entuzjaści barek podtrzymują też dawne tradycje i je upowszechniają, regularnie urządzając wodne festyny. Ponieważ te jaskrawo zdobione łodzie zdobywają coraz większą popularność, obecnie po kanałach pływa ich więcej niż w szczytowym okresie, gdy służyły jako środek transportu w przemyśle. A kanały przywraca się do pierwotnego stanu z taką szybkością, z jaką je budowano 200 lat temu.
Urokowi kanałów ulegają nie tylko miłośnicy żeglugi. Wraz z odnowieniem tych szlaków wodnych stworzono sieć tak zwanych parków liniowych, dzięki czemu spacerowicze, rowerzyści i wędkarze korzystający ze ścieżek holowniczych mogą dotrzeć do mało znanych wcześniej terenów. Zbiorniki zbudowane w celu utrzymania odpowiedniego poziomu wody, a także same kanały stały się siedliskiem wielu roślin, ptaków i innych zwierząt.
Powstanie brytyjskich kanałów zapoczątkowało erę wielkich zmian — choć jedna z nich okazała się całkiem nieoczekiwana: Te same kanały, które niegdyś pomogły stworzyć nowoczesny świat, dziś pomagają od niego uciec.
PŁYWANIE W TUNELU

Tylko nieliczne tunele mają ścieżkę holowniczą. Zanim więc powstały łodzie z własnym napędem, przeprowadzenie barki przez tunel wymagało zastosowania pewnej niebezpiecznej metody. Po obu stronach dziobowej części łodzi przymocowane były deski. Przewoźnicy, leżąc plecami na tych deskach, trzymali się ich rękami, a nogami zapierali się o ściany tunelu. W ten sposób przepychali łódź. W ciemności rozjaśnianej jedynie świeczką nietrudno było postawić nogę w niewłaściwym miejscu, wpaść do wody i zostać zmiażdżonym. Swego czasu sieć brytyjskich kanałów miała 68 kilometrów tuneli, a na najdłuższych z nich do przeprowadzania łodzi zatrudniano specjalnie wykwalifikowane osoby. Najdłuższy, niedawno otwarty tunel w Standedge ma 5 kilometrów.
ŚLUZY I POMYSŁOWA WINDA
Co się dzieje, gdy kanał napotyka wzniesienie, skoro jak wiadomo woda nie płynie pod górę? Droga wodna może omijać wzniesienia, pozostając na tym samym poziomie, wydłuży to jednak trasę. Możliwe też jest przebicie przez taką przeszkodę tunelu. Ale istnieje jeszcze inny sposób — spiętrzanie wody za pomocą śluzy. Składa się ona z zamkniętej wrotami komory łączącej akweny o różnych poziomach wody. Gdy łódź wpływa do śluzy, wrota się zamykają. Następnie — w zależności od potrzeb — śluzę albo napełnia się wodą, by podnieść łódź wyżej, albo się opróżnia, by łódź opadła na niższy poziom.
A co zrobić, gdy dawnych śluz nie da się odrestaurować? Taki problem pojawił się w Szkocji, gdzie realizowano poważne przedsięwzięcie połączenia dwóch dawno nieużywanych kanałów między Glasgow a Edynburgiem. Nie można było odbudować ciągu 11 śluz w Falkirk. Niegdyś spinały one kanał Union z kanałem Forth and Clyde, który jest najstarszym na świecie sztucznym szlakiem wodnym łączącym dwa morza. Znaleziono więc pomysłowe rozwiązanie — zaprojektowano obrotową windę o średnicy 35 metrów. To urządzenie, zwane Falkirk Wheel, jest pierwszym tego rodzaju. Może naraz przenieść osiem łodzi — po cztery w dwóch przeciwległych platformach wypełnionych wodą. Zajmuje to zaledwie 15 minut.
Falkirk Wheel zostało opisane w londyńskiej gazecie The Times jako „cud inżynierii”. Jest zainstalowane w dużym okrągłym basenie, w którym może cumować ponad 20 łodzi.
DLACZEGO LUBIMY PŁYWAĆ KANAŁAMI
Ostatnimi laty, będąc już w zaawansowanym wieku, wraz z żoną rozkoszujemy się spokojnymi wakacjami spędzanymi na pływaniu łodzią po kanałach. Dlaczego spokojnymi? Po pierwsze, jesteśmy z dala od ruchu ulicznego i ciągłego pośpiechu. Barką można sunąć z prędkością co najwyżej pięciu kilometrów na godzinę. Chodzi o to, by nie tworzyć fali, która rozpływając się, niszczyłaby brzegi kanału. W rezultacie ludzie spacerujący z psami wzdłuż dawnych ścieżek holowniczych często nas wyprzedzają!
Dodatkową zaletą powolnego tempa jest to, że mamy czas podziwiać otoczenie, a nawet pozdrowić jakiegoś przechodnia. Okolica naprawdę bywa cudna. Zazwyczaj wynajmujemy łódź na kanale Monmouthshire and Brecon w południowej Walii. Ciągnie się on przez jakieś 50 kilometrów — od walijskiej granicy aż do gór Brecon Beacons, wznoszących się na wysokość prawie 900 metrów n.p.m. Gdy co jakiś czas dopływamy do śluzy i nasza łódź podnosi się albo opada, mamy ogromną frajdę.
Łodzie są świetnie wyposażone i bardzo wygodne. Niektóre mają nawet dwie podwójne sypialnie z osobnym prysznicem i toaletą. Jest tam też centralne ogrzewanie na wypadek chłodniejszego wieczoru. Zwykle gotujemy sami, ale jeśli chcemy od tego odpocząć, możemy zatrzymać się na smakowity posiłek w jakiejś przybrzeżnej restauracji.
Wszędzie panuje niezmącony spokój, zwłaszcza nad ranem, gdy w tafli wody niczym w zwierciadle odbijają się drzewa i wzgórza. Jest tak cicho, że można rozpoznawać poszczególne głosy ptaków i obserwować, jak czujne czaple brodzą wzdłuż brzegu. (Nadesłane).
Dzięki uprzejmości British Waterways

czwartek, 5 października 2017

Frela znowu będzie latać

Na koniec ostatniego sezonu, Frela została wyciągnięta z wody bez naszego udziału.Zwyczajnie spóżnilismy się o jakieś 10 min. I tak by nie dopłynęła samodzielnie do mokrego doku. Kiedy przyjechaliśmy na marinę nasza łódka już stała i suszyła boczki na brzegu ;)
Dostaliśmy informację,że w tym roku wynurzanie z wody ;) odbędzie się 28/10/2017. Wszystkie plany na dalszy remont zostały zawieszone na kołku do czasu postawienia łódki na suchym lądzie.
Gdzieś mi żal,że nie popłyniemy wśród drzew ubranych w jesienne barwy...może za rok...kto wie...ponoć na wszystko przychodzi odpowiedni czas
Podsumowując ostatni rok śmiało mogę powiedzieć,że zrobiliśmy dużo..pewnie można było więcej...zwyczajnie zabrakło czasu..."co ma wisieć nie utonie"...a jak to mówi moja Teściowa...powoli to i dziad do wszy dojdzie ;)
Na suchym lądzie Frela w planach ma otrzymać...nową farbę na pokładzie,zadaszenie nad sterówką , a nowszy mocniejszy alternator do ładowania akumulatorów a tym samym przetwornicy prądu ma poczekać na montaż już po spuszczeniu na wiosnę.Wciąż coś do zrobienia ale będzie dobrze.Nasza wiedza teraz jest dużo wieksza niż kiedyś.Dużo rzeczy zostało już kupionych i czeka na montaż. Teraz tylko trzeba przygotowac stojaki wspierające Frele na lądzie i drewniane bloki podpierające kil.
Kolejny sezon trzeba rozpocząć prawie w pełnym rynsztunku.Nasza najmniejsza pociecha będzie już wieksza i pewnie będzie można popłynąć za śluzę.Napewno czas zweryfikuje nasze plany ale bez planów ani rusz...
Zatem do zobaczenia w poście o Frelo-lataniu ;)

niedziela, 24 września 2017

Psotny wiatr i miłośnik Krakowa ;)

Powoli zbliża się koniec sezonu...Jesień nadchodzi wielkimi krokami a wraz z nią porywiste wiatry. Wczoraj czekała na nas niemiła niespodzianka. Wiatr zerwał poszycie ze sterówki.Pojechaliśmy połowic rybki a na dzień dobry czekała na chłopa robota. Na szczęście konstrukcje można było wyprostować a plandekę na nowo założyć. Ja wraz z potomstwem grzecznie czekaliśmy na nabrzeżu podczas gdy chłop ze swoją  wiązanka łacińska ;P na ustach naprawiał zniszczenia.




Kiedy już mogliśmy wejść na pokład, każde z nas udało się do tzw. swoich zajęć. Nasze starsze dziewczę moczyło kija....syn udał się w zaciszny kącik by oddać się bez reszty jakiejś grze na tablecie a ja z resztą załogi zasiedliśmy na rufie...Chłop dostarczył z naszego marinowego pubu piwko i tak sobie siedzieliśmy zażywając relaksu. Monotonię przerwała nam wizyta nowego członka naszej mariny. Przyszedł ,zapytał czy jesteśmy z Polski, po czym przywitał się po polsku: dzień dobry i fantastycznie. Miła rozmowa biegła już po angielsku od tego skąd pochodzimy aż po silnik naszej łódki. I tak dowiedzieliśmy się, że nasz nowy sąsiad mieszkał 7 lat w Krakowie, że bardzo tęskni za swoimi polskimi przyjaźniami i jedzeniem a nawet za polskim latem. Wiemy, że lubi polskiego Żywca, ba nawet nam wymienił gdzie są polskie sklepy w okolicy gdybyśmy przypadkiem nie wiedzieli.
Nigdy nie wiadomo kogo można spotkać na obcej ziemi....a tym bardziej na marinie zaszytej przed oczami wielkiego miasta gdzieś na angielskiej wsi :)

niedziela, 10 września 2017

Wakacyjne rejsy- rejs numer 2

Nafford Wire

Kolejny rejs okazał się być najdłuższym w historii naszego pływania. Mając na pokładzie pana majster-śrubkę...chłop czuł się psychicznie bezpiecznie. Jakby co on i majster-śrubka w towarzystwie magicznej torby są wstanie pokonać wszystkie przeszkody i te mechaniczne i te inne jeszcze nienapotkane ;)

Tym razem najpierw popłynęliśmy prawie do śluzy w Strensham, po nawrocie (przez lewą burtę ;) ) popłynęliśmy w kierunku mostu w Eckington ,po drodze mijając naszą przystań i most kolejowy. Chłop mocny psychicznie ;) pokierował sprawnie naszą Frelę i przepłynęliśmy pod mostem w Eckington. Słowem kolejny most zdobyty! Szlak wodny za mostem wił się dosłownie jak wąż...zakręty ,wąska rzeka..a ja jak zwykle już spanikowana z gotowymi w głowie scenariuszami...a co jak ktoś zza tego zakrętu będzie właśnie płynął z przeciwnego kierunku ? Tu jakiś wędkarz tam ktoś na pontonie...tu Frela czasami niepokorna...nic to płyniemy...po kolejnych rzecznych esach-floresach zobaczyliśmy w oddali wodospad..na brzegu znaki.. gdzie i jak ten wodospad ominąć.
Okazało się ,że  Nafford Wire. Jeszcze nie jesteśmy gotowi na samodzielna obsługę śluz  dlatego chłop zawrócił ,bo koło wodospadu była właśnie jak dla mnie magiczna wciąż śluza.


Po ponad godzinnym rejsie szczęśliwie dobiliśmy do nabrzeża w naszej marinie.
młodzież na pokładzie
 

pod mostem w Eckington



poniedziałek, 4 września 2017

Wakacyjne rejsy-rejs numer 1

Mamy za sobą dwa wakacyjne rejsy, kiedy korzystaliśmy z dni wolnych chłopa...Na każdy rejs zaprosiliśmy "obstawę" na wypadek gdyby potrzebna była pomocna dłoń przy awaryjnym cumowaniu badż też mechanicznej awarii.



Rejs numer 1

Nigdy nie robimy planów gdzie płyniemy...planujemy tylko z kim. Mając na pokładzie troszkę ponad roczne dziecko,każda para dodatkowych rąk i oczu jest na wagę złota. Nie planujemy również dalekich rejsów,chcemy być najpierw pewni ,że daleko możemy dopłynać.Z każdym rejsem chłop nabiera wprawy w sterowaniu łodzią.Wiemy,że do czasu pełnego umeblowania się trzeba mocno pracować nad balastem ..teraz na przyklad na rufie spoczywają trzy worki z piachem i kiedy mamy jeszcze kilku milusińskich na dziobie sprawa sterowania...zaczyna sie komplikować,bo zbyt lekka rufa nie jest przeciwwagą dla obciążonego dziobu...i śruba łodzi znajduje się zaledwie pod poziomem wody.Miało być o rejsie...
Po zabordowaniu wszystkich i wszystkiego popłynęliśmy w stronę Eckington bridge w miejscu gdzie nam nawalił wał napędowy. Razem z moja pomocą podpokładową,która na samą wieść,że ma płynąć juz miała tzw. stracha próbowałyśmy zapanować nad najmłodszym dzieciem a jednocześnie podziwiałysmy okolice za burtami.Nawrót przed mostem poszedł gladko..minęliśmy naszą przystań i popłyneliśmy w strone śluzy w Strensham.Kiedy na chwilę stanął nasz silnik...skipper powołał mnie za ster.Diagnoza była szybka i za chwile silnik ponownie pracował.Przez myśl przeleciało mi cumowanie w szuwarach i serce zaczęło bić mocniej ale jak to mówi mój chłop mam naturę panikary,
zawsze widzę czarność-czarną ;P 
Kiedy ja tak sobie panikowałam...natura za burtami trwała .Napotkaliśmy czaplę,kormorana i brodzącą w wodzie ptaszynę. To swiat którego nasze dzieci nie znały..czas będzie nauczyć ich..że pływanie to nie tylko spędzanie czasu na łodzi ale również obserwacja natury .
Kolejny nawrót przed przystania i śluzą w Strensham i kierunek na naszą marine.Dopłyneliśmy!!!
Moja pomoc podpokładowa...usmarowana przez moje małe dziecię czekoladą z uśmiechem stwierdziła,ze nie było tak strasznie.

Ptaszyna :)

wtorek, 29 sierpnia 2017

First english post : a unexpected day!

Hey!



This is the first english post in the “Frela on the avon”!


Today we talk about the 26th August 2017, a pretty good day by sailing standards.

Arriving at around 1pm, Frela roared into life and around a hour later, she was off on one of her longest voyages ever, heading from Defford quay marina, heading towards Strensham, then turning around and passing the marina again, heading right to Nafford weir.

I was on the roof and it was amazing, you could get some good photos!

(Photos unavaliable because google photos is playing up and wont show any photos from july onwards)

There were no issues on the boat journey and everyone enjoyed it.

What i liked most came after the journey. Being a absolute train fanatic (but boats are cool too, i guess 😁)



Seeing some people in a field opposite the marina, my friends mum (who was on the journey aswell) said “its probably some people waiting for a train” and thats exactly what happened. An A4 Pacific steam engine “Union Of South Africa” (no. 60009) steamed over the bridge overlooking Defford marina, with me gasping in disbelief! (See video)


Overall, saturday was a good day.

Sorry if this is a bit off-topic and different from the usual posts and sorry if it is gramatically incorrect, typing on a tiny ipad keyboard.

More info about this engine you can find here

niedziela, 27 sierpnia 2017

wojna w szuwarach


Wakacje,wakacjami....chłop poświęcił swój urlop na wykańczanie wnętrza łódki...
ale jak wiadmo nie samą pracą chłop żyje....
Tydzień temu ja i moja dziatwa w towarzystwie chłopa i naszych przyjaciół zrobiła wizytację Freli...dzieci spędzają kolejne nudne wakacje w mieście ,więc każdy wyjazd i dla nich i dla mnie to jakaś odskocznia.
Pogoda była taka sobie, jak dla nas można było wypłynąć, nurt rzeki zdawał się byc niemrawy ale jedna z naszych wizytatorek, zapewne przerażona samą wizją płyniecia zgłosila zdecydowane veto.
Szanując uczucia naszego gościa pozostalismy w szuwarach ;) I przy orginalnym stole w messie zrobiliśmy klasyczną posiadówkę patrząc jak krople deszczu smagaja po szybach...ale nie było nudno. Sam kontakt z natura otaczająca zewsząd naszą Frelę jest łagodzący dla wielkomiejskich dusz.Znalazły się również karty do gry i rozpętała sie wojna...taka karciana..jest stół jest impreza,może być i wojna :)

czwartek, 24 sierpnia 2017

bo ja chcialam świeżo parzonej kawy ;P



Budzę się...przeciągam...myślę od razu o kawie...idę do kuchni...pyk, pyk odpalam gaz, wstawiam swoje cudo ciśnieniowe do parzenia kawy...kilka chwil i już pobudzający, pachnący kawowy napój przelewam do kubka...tia...taaaa...juuuuuż....haha niestety nie na tej łódce!!!
Oryginalnie przez lata funkcjonował w kuchni na łódce gaz była to jedyna droga by sobie cokolwiek ugotować lub ewentualnie przypiec. Niestety kuchenka była w opłakanym stanie i nadawała się tylko na złom. Od samego  początku szukaliśmy idealnego rozwiązania nie tylko do gotowania/podgrzania etc. ale też bezpiecznego dla naszej kieszeni. Rachunek za renowacje naszej łodzi wciąż rośnie i już tak naprawdę nie liczymy ile tam funciorów wpompowaliśmy. W ferworze moich poszukiwań i rozmyślań nad najróżniejszymi rozwiązaniami gazowo/elektrycznymi i
po wielu konsultacjach zakupiliśmy dość masywną w wadze i mocy przetwornicę prądu...Plan jest taki, żeby była ona naszą elektrownią dla urządzeń z "działu" kuchennego od czajnika na wodę, przez kuchenkę z piekarnikiem, mikrofalę aż po podgrzewacz wody w wylewce zlewowej....fiu...Lodówkę to sobie podłączę pod niższe napięcie ;)
Idealnym rozwiązaniem zapewne byłby system webasto ale cena urządzeń jeszcze jest zbyt wysoka i jak dla nas niewarta do zapłacenia.
Nasza prądnica będzie wspierana przez dwa bardzo pojemne akumulatory i mamy nadzieję, że takie rozwiązanie się sprawdzi. W przyszłości chcemy nad sterówką zamontować dach a na nim baterie słoneczne...no ale ja  kawę chce teraz i nie chce jej wozić w termosie ;)




poniedziałek, 10 lipca 2017

Zmiany....przemiany

Wczoraj po prawie miesiecznej przerwie,cała nasza rodzina pojechała odwiedzić Frelę.
Chłop sukcesywnie w wolne dni bywał tam...skubał,dłubal,przykręcał,piłował i malował. Efekty jego pracy widziałam tylko na zdjęciach.Wczoraj mogłam wszystko obadać własnym okiem;) I muszę powiedzieć,że jesteśmy coraz bliżej końca prac.
Ciemne machoniowe połacie ścian zmieniły się w sosnową boazerię a przestrzenie koło okien na dziobie zyskały kolor...BIAŁY!!! W kuchni mamy nowiuśki blat,stalowy jednokomorowy zlew z ociekaczem i bateria , która może podgrzewac wodę.Za klika dni roboczych będzie już prawie wszystko...kuchenka elektryczna z piekarnikiem , przetwornica prądu..pompa wody w kuchni, wykańczanie ścian ,nowy stół i otapicerowanie.


łózko na dziobie


kuchnia


sobota, 10 czerwca 2017

Chrzest skippera*





widok na Bredon Hill
 
*Szyper, także skiper (niem. Schipper od Schiff 'statek', nid. Schipper, ang. skipper) – potoczne określenie kapitana niewielkiej jednostki, na ogół pływającej po wodach śródlądowych lub przybrzeżnych.


łódki w Strensham



Wyruszyliśmy w rejs,tym razem nie za most ,bo tam juz byliśmy....teraz w przeciwnym kierunku.
   Od rana w domu trwały przygotowywania jedzenia dla nas,dla dzieci i dla najmłodeszego z naszego potomstwa.Od pieczenia bułek aż po smażenie chicken nuggets`ów. Rejs miał być krótki ale prowiantu było na trzy dni ;P
     Pogoda dopisywała.Fale były łaskawe,wał naprawiony...wiec ruszajmy...procedura odpalania silnika (jak zwykle),rzucenie lin...płyniemy. Po drodze łapałam spadające z blatów poziomice,śrubokrety i inne takie;P ale płyniemy...mijamy nasza marine,nastepną..z małymi żaglówkami,pola,krzaczyska,szuwary,zakrety rzeczne....widokowiska....płyniemy....łomot pod pokładem całkiem znośny..wibracje takie sobie....ale co tam płyniemy ...dzieci szczęsliwe usadowione na nowiuśkich materacach na dziobie obserwują okoliczności przyrody, ja latam to na dziób to do sterówki i sprawdzam czy wszystko ok...i tak płyniemy...pól mili,całą połtorej euforia...Mamy już na oku marinę blisko śluzy,niby klucz do sluzy mamy ale sama procedura lekko mnie przeraża zwłaszcza,że to ja muszę owa śluze obsłużyć a mając dzieci pod pokładem to widzę tylko tzw. śmierć w oczach...Krótko mówiąc zawracamy...
    Manewr poszedł gładko. Słonko świeci...fale za rufa całkiem przyjemne...aż nagle silnik zaczyna sie dławić,maszyna zamilkła...Panika w oczach chłopa i w moich...no bo co tym razem? Chłop Frelę kieruje do brzegu a bardziej ku szuwarom.Szybka decyzja,ze łódke trzeba jakoś przycumować.Dobrze,że zarządziłam wydanie spod pokładu długich lin na tzw. wszelki wypadek.
Chłop udaje sie na dziób łodzi,ja mówie,że o tam...jest jakiś palik,że może tam łódkę przywiązać?!
Skipper (Chłop) udaje się za burtę,bo jakoś trzeba sytuację ogarnać...tapla sie w mule...wdrapuje na brzeg...ciągnie nas za sobą..ale lina jest za krótka...rzucam nastepną,żeby tylko sie dowiązać do owego palika...Pod pokładem obie córki zaczynaja zawodzić..tzn. młodsza zawodzi ,bo starsza płacze...i zaczyna się zamieszanie..
    Frela przywiązana do palika,chłop (przy okazji popieszczony pradem z pastucha...) próbuje się wspiąć spowrotem na pokład....słychać tylko tzw.wiązankę łacińską....widze jak reling z dziobu pod ciężarem chłopa się wyrywa z pokładu...i znowu tzw.smierć w oczach...Spokój...tylko spokój nas może uratować.Jakoś chłop wraca na pokład z krwawącą nogą(pewnie sie obtłukł)...myśle sobie Avon bierze ofiarę..z krwi..;P. Po szybkim rozeznaniu  w sytuacji chłop stwierdza,że zawór paliwa się zamkął...jak dla mnie to te wibracje...co były od początku rejsu dały znac o sobie...szybka naprawa i skipper ogłasza,że możemy płynąć dalej. Widząc pocharataną nogę mojego chłopa zajęłam się opartywaniem ran i relaksem dla reszty załogi.Sama w duchu przeklinałam dzień,w którym się zgodziłam na łódkę ale w sumie było miło tak płynąć ;)
     Wracamy na marinę,po drodze jeszcze raz zamknięcie się zaworu..ale juz wiemy o co chodzi ,więc bez problemu awaria została usunięta .Dotarliśmy szczęśliwie do celu.Zakleiliśmy dziury po relingach.Wysuszyliśmy skippera po chrzcie w Avonie i wróciliśmy do domu.
    Znowu coś trzeba naprawić no ale kto mówił,że będzie łatwo? ;P
chrzest prądem ;P
i tak sobie mysle,że takie bezawaryjne rejsy będa nuuuuudne ;P


  

wtorek, 16 maja 2017

A to ci wał !!!



Kiedy wszyscy zajadali śniadanie wielkanocne my Frelo-maniacy ;) wyruszyliśmy na marinę z kolejną misją. W planach było założenie dodatkowej pompy,która miała wspomóc ciśnienie wody w systemie chłodzenia silnika. Wiadomo silnik się nie chłodzi...silnik się zaciera..dodatkowa pompa założona..woda radośnie wylewa się za burtę..hip-hip hurra...wszystko działa. Skoro działa to trzeba się przepłynąć,żeby choćby zobaczyć co jest za mostem.Dzieci pierwszy raz zaokrętowane,wózek z najmiejsza pociecha również można odpalać silnik..Procedura odpalania ...Chłop naszykował kabel,sciągnął obudowe silnika,gdzieś owy kabelek wsadził coś tam pociągnął ,pognał do sterówki..przękrecił kluczyk...pach silnik w ruch...huk taki,że najmiejsze dziecie zalało się łzami...liny rzucone. I słyszę z ust mego chłopa całą "przepiękną" wiązanke słów od o ja cie pier**** aż po k*** mać. Lecę pytam co się dzieje..a nic śruby sie poluzowały..nie pytam jakie od czego i do czego,bo i tak sie na tym nie znam...no nic linami przymocowujemy do nabrzeża łajbę ...silnik wyłączamy...dzieci zawiedzione...Chłop zabiera sie do owych śrub....pytam :
-Ty a co to za śruby...
-no one trzymają wał -słyszę
Ja biedna kuchta znam tylko jeden wał i to raczej w mowie potocznej ;) a znając mojego chłopa wiem,że nie mam co liczyć na konkretne wytłumaczenie bo będzie tzw ten ,tego a to do tego i mam z tego coś wiedzieć
Po krótkiej walce z owymi śrubami ponoć jest wszystko w porządku i możemy płynąć.I znowu kabelek ,coś tam pomacane w silniku...kluczyk..pach silnik chodzi...liny odwiązane i co? PŁYNIEMY!!! Wielki okrzyk radości..witaj świecie za mostem :) Popyrkaliśmy sobie rekreacyjnie do kolejnego mostu i pytanie od chłopa czy płyniemy dalej czy zawracamy..miał być test ,wiec sobie myśle wracamy,bo dzieci bez obiadu..trzeba wracać do domu,nakarmić potomstwo. Chłop zrobił piękny manewr zawracania i znowu słyszę wiązankę w łacinie podwórkowej...Łajbe nam zniosło do brzegu,lecę na pomoc chłopu,bo widze że za burta wisi i się trawy trzyma...
-co się dzieje? - pytam
-znowu te śruby
-no ale mówiłeś,ze jest już wszystko ok
-mówiłem...
-dobra to ja potrzymam tą trawę a Ty tam idz popatrz na te śruby
-to się tak nie da
- co się nie da? daj bosak
-bosak jest w domu,w garażu
- ?!!!! *****
I sobie tak wiszę za ta burtą...Chłop przeleciał pod pokładem jak huragan...przylatuje do mnie...wyskakuje za burtę...wbija w ziemię dłuto!!! przywiązuje do niego nasze liny do cumowania i mówi...no możesz puścić tą trawę.Wyraz mojej twarzy zapewne był bezcenny.Chłop zabrał się do śrub na flanszy ,ktora trzymała wał a ja poszłam do dzieci sprawdzić ich nastroje.Jedno się bawi tabletem,drugie panikuje,że tutaj pomrzemy..a trzeciemu ,najmniejszemu wszystko jedno...bawi sie czymś grzecznie w wózku...Chłop melduje zakończenie naprawy,odcumowujemy się od dłuta :D i wracamy.Widzimy "nasz" most,marinę,nasze miejsce do cumowania,chłop robi piekny manewr już jesteśmy prawie,prawie i znowu awaria..mozemy płynać tylko do przodu bo wsteczny padł.Nurt rzeki nas niósł na przeciwny brzeg a tam łapiąc się drzewa dobiliśmy do niewielkiego pomostu. Ech ten wał i te śruby..przecież wszystko działało i było dobrze.Ponownie chłop zabral sie za naprawianie,dokręcanie..szczęśliwie dla nas ,wypatrzyła nas z mariny dobra duszyczka i przybiegła pytać czy nie trzeba nam pomocy.W ciągu nastepnych 10 minut byliśmy na swoim miejscu..
Po długiej analizie chłop stwierdził,ze nasz wał tak optycznie pasuje do nowej skrzyni biegow...ale on jest jakiś stożkowy i pewnie dlatego wyślizguje sie z flanszy.Na drugi dzień już była decyzja,żeby użyc starej flanszy i zrobic "przejściówkę" za pomocą której wał bedzie można zamontowac do łożyska oporowego nowej skrzyni biegów ( ile ja to fachowych nazw się przez to nauczyłam! ;) )

Po dwóch tygodniach od awarii wału,chłop zastosował ową przejsciówkę i starą flanszę i ku radości naszej,naszych dzieci i naszych przyjaciół, Frela pokonała ponownie rejs testowy do kolejnego mostu i bez szemrania wróciła do swojego domu :)

w drodze do kei

czwartek, 11 maja 2017

i po co ci to chłopie? ....


ukryta piekność ;)

Chłopu się znowu zachciało,znowu,bo już pływaliśmy lata temu w pieknym Gdańsku.
Najprawdopodobniej wtedy też mój chłop zaraził się bakcylem...zwanym pływaniem łódką. Przygoda była krótka..ale pamiętna...I tak się chłop z Gdańska wyprowadził na Śląsk skąd pochodził...a póżniej do UK. Mijały kolejne lata....a temu nie przeszło...ciągnęło Go jak ćmę do światła....chciał to ma...( po cichu Wam powiem,że ja też tęskniłam)
I jak juz sobie ten mój chłop tą łódke wymarzył i jak już sobie ją z moją pomocą znalazł i kupił,to chyba poczuł dumę...pochwalił sie swoim kolegom w pracy  jedni gratulowali (zwlaszcza ta angielska część) a jedni zaczęli odpytywać ,że co i jak i za ile? Pochwalił się niech teraz zbiera...żniwo :D  bo niejeden pyta  i na co ci to chłopie?

Chłop potrzebowal tej łódki dla siebie,swojego ego ,żeby spełnić marzenie (bo samo się nie spełni) dla żony i swoich dzieci....żeby miały inne spojrzenie i tzw horyzonty...i nikt nie mówił,że będzie lekko. Każdy z naszej rodziny miał wkład w nasza Frelę ..nawet nienarodzone wtedy dziecko...

Teraz planujemy nasze życie rodzinne pomiędzy mariną ,remontem łódki a zwykłym codziennym życiem...czasami jesteśmy na marinie wszyscy a czasami tylko chłop,któremu sie łódki zachciało ;)

Lifting czterdziestolatki -ciąg dalszy

toaleta bez tronu


Razem z właścicielem Freli ;) spędziliśmy długie godziny na debatowaniu co zrobić z wnętrzem powiedzmy użytkowym. Plany były różne od przebudowy tego co zastaliśmy po tzw. lux beautiful shower. Zwycieżył zdrowy rozsądek. Zostawiliśmy zastaną konstrukcję ,żeby zaadoptowac ją do naszych potrzeb....hehehe okazało się,że moje potrzeby sa zbyt wygórowane ...bo ja lubie mieć wszystko jak to mawiała jedna z moich koleżanek w miętowe groszki ;P  Chcialam mieć prysznic...całe wnętrze w szaro-białym odcieniu( tzw.francja elegancja) a tym czasem kiedy to mój szanowny mąż z moim szwagrem położyli boazerię na suficie...zaczęły sie dla mnie...francji elegancji ;P schody,Szwagier stanowczo zaprotestował za impregnacją owej boazerii na suficie białą farba. Szanowny małżonek chciał to lakierem bezbarwnym traktować a ja szukałam wyjścia z opresji,bo przecież sobie inaczej to sobie wymarzyłam i miało być tak jak ja to widziałam moimi oczami wyobrażni. Nadszedł kolejny kompromis...Ok,ok bedziecie mieć tą swoją boazaryjkę...ale pod warunkiem,że zostanie zaimpregnowana olejem duńskim(bo biały wosk nie wchodził niestety w rachubę)...no i co tu dużo mówić dorobilismy się toalety w stylu powiedzmy zakopiańskim ;)

 
 

wtorek, 9 maja 2017

Wielkie wodowanie

gotowa do lotu ;)


Pod koniec marca przyszedł czas na wodowanie.Był to dla nas specjalny dzień,Frela już jako Frela pierwszy raz na naszych oczach nie tylko "latała" w powietrzu ale też popłynęła napędzana swoim "nowym " silnikiem.

Zanim jednak osiągnęła taflę wody musieliśmy załatwić przegląd łódki,opłacić marinę i licencję  na użytkowanie rzeki oraz ubezpieczenie

PORADNIK: Co jest potrzebne, żeby legalnie pływać rzekami i kanałami w UK

Przegląd łodzi u tubylców ;) zwany BSS ( Boat Safety Scheme) jest obowiązkowy i wykonywany co 4 lata. Jego celem jest zminimalizowanie ryzyka pożarów łodzi, wybuchów lub zanieczyszczenia wód śródlądowych. Szczegółowych informacji można zaciągnać u żródła :BSS

Opłaty roczne za marinę są użaleznione od długości łodzi,moga być opłacane rocznie lub miesięcznie .Każdy właściciel mariny sam decyduje o formie i wysokości płatności.

Ubezpieczenie łodzi jest obowiązkowe i bez niego  nie można np wykupić licencji rzecznej/kanałowej. Kwota ubezpieczenia jest uwarunkowana kilkoma czynnikami niemniej jednak nie są to gigantyczne kwoty .W wyszukaniu odpowiedniego ubezpieczenia od tzw odpowiedzialności cywilnej pomogą wyszukiwarki, my skorzystaliśmy z tej: wyszukiwarka ubezpieczenia

Licencja na korzystanie z rzeki lub/i kanałów , każda rzeka/kanal ma swój zarząd i to jemu sie opłaca licencję. My podlegamy pod Avon Navigation Trust . Jeżeli chcemy wpłynąć na rzekę lub kanał zarządzany przez kogoś innego musimy wykupić osobna licencję np 1,7 lub 30 dniową.

Zmiana nazwy łodzi najprościej to zrobić przy wykupowaniu licencji w zarzadzie rzeki/kanału. Należy poinformować o chęci zmiany  podając starą i nową nazwę.


latająca Frela

 


i popłynęla

wtorek, 2 maja 2017

Lifting czterdziestolatki ;)



O naszej Freli wiedzieliśmy tak naprawdę tyle co nic albo jeszcze mniej.Znaliśmy jej numer rejestracyjny i dzięki temu przy pomocy rejestru łodzi mogliśmy ustalić jaki to model,kiedy była wyprodukowana ,jakie nosi imię i kiedy ostatni raz miała wykupioną licencję. I tak dowiedzielśmy sie,że była czterdziestolatką porzucona ok 10 lat temu.

Przystąpiliśmy z zapałem maniaka,do przywracania świetności.Każdy wolny dzień był dniem spędzonym na marinie,no chyba,że wiało i lało. Zaczęliśmy od porzadków.Do wora poszło wszystko co napewno już sie nie przyda,bo albo jest stare albo jest stare i śmierdzi. Mąż zaczął składać do kupy silnik i kiedy okazało się,że nie ma skrzyni biegów staneliśmy przed kolejnym wyzwaniem...ten punkt programu okazał się być czasochłonnym,trudnym i kosztownym. Mieliśmy dwie opcje wytrzasnąć skrzynie biegów albo inny silnik wraz ze skrzynia biegów. Poszukiwania zakończyliśmy znalezieniem silnika Kuboty  w opcji ze skrzynią w zupełnie przyzwoitej cenie...swoją drogą ceny zmarynizowanych silników przyprawiają o zawrót głowy. Jednak nie samym silnikiem i skrzynią biegów łódka pływa ;) Potrzebna  była jeszcze długa baaardzo długa lista rzeczy od sterowania silnika po przenośną toaletę i  tak z czasem dorobilismy się sterowności,mocy/'napędu ,połączenia silnika z bakiem paliwa, owej toalety przenosnej, 12V elektryczności a z  nią oświetlenia nawigacyjnego,oświetlenia w sterówce i pod pokładem.
Kiedy nadeszła jesnień trzeba było naszą Frelę wyciagnąć na brzeg. Oszuszyć...pooglądać i zaplanowac cały proces odnowienia kadłuba kiedy tylko nadejdzie przyjazna wiosna.Zima była długa i mało pomocna w kontynuacji zamierzonych celów...szlifowanie kadłuba wraz z pokryciem go nowymi warstwami żelkotu było zrobione na początku marca a pod jego koniec łódka została zwodowana....


p.s. jeśli sie komuś wydaje,że to koniec liftingu ;)...to sie myli...cdn :)

czwartek, 27 kwietnia 2017

więcej szczęscia niż rozumu

Kiedy marzenie mojego męża stało się realne i był już szczęśliwym posiadaczem łódki, nagle pojawiło się million pytań: jak przetransportowac łódkę ponad 300km drogą ladową,gdzie i jak znależść marinę....jak to tutaj wszystko działa?
I w tym miejscu chciałabym nadmienić,że o ile w Polsce dzierżawa łodki umiejscowionej w jakimś klubie jest w miare prosta to tutaj w UK pojawiają się schody zwłaszcza dla kogoś kto nie ma zielonego  pojęcia  co,gdzie i za ile. I tu musiłam wkroczyć ja....żona męża -marzyciela .Spędziłam długie godziny na odpytywaniu wujka google. Rozjaśniało mi się w głowie a im więcej wiedziałam....tym mniej chciałam brać udział w tym całym bałaganie.

Transport- do wyboru do koloru..droga lądową albo wodną...od firm małych po duże....a oferowane nam ceny zaczynaly się od 500 funtów....ups....(trzeba nam było poszukac łódki gdzieś w okolicy! ) Szczęsliwie dla nas sprzedawca zaoferował nam transport i wyciągnięcie łódki z wody, słowem dwa zmartwienia z głowy a w kieszeni zostało troche grosza ;)

Marina ,bo łódka musi mieć swój dom- Im wieksza przystań tym więcej trzeba zapłacić...za każdą stopę długości łodzi ale i oferta trochę bogatsza a cena o półtora raza wyższa. Nam nie zależało na tzw. fajerwerkach i znowu szczęsliwie dla nas....znależliśmy całkiem miłą marinę...z dala od wielkomiejskich oczu,gdzie spokojnie można było naszą Frelę zwodować z lawety do rzeki Avon

Każdy z nas ma marzenia...czasami swoje a czasami też poprostu takie w których musi pomóc...albo też nie wiedząc czemu takie ,które traktuje  jak swoje własne wyzwanie do osiągniecia celu dawającego tylko i wyłącznie satysfakcję...

Frela - nazwa naszej łódki a własciwie łódki mojego męża

.... to prawdopodobnie porzucona duma i chluba kogoś kto opiekowal sie nią przez długie lata,czerpiąc z niej satysfakcje i uprawiając najzwyklejszy w świecie relaks....wiodąc ją przez rzeki,kanały i morze wokół jej lokalzacji. Poznaliśmy ją pod inną nazwą,biedną,porzucona,ograbioną praktycznie ze wszystkiego czym szczyciła sie przez ponad 30 lat, beznajdziejnie,beznajdziejną i wystawioną na aukcję. Nikt jej nie chiał...nawet ten co wygrał ową aukcję....praktycznie dostaliśmy ją w prezencie....
 
bez serca (napędu),pozbiawiona skrzyni biegów,koła sterowego,obić tapicerskich,kuchni etc...
 
Pozostała z niej skorupa...w miarę szczelne okna...struktura nic więcej.
Taka była w dniu.w ktorym osiągneła swój nowy dom ( 5 maja 2016 roku) .
 
Wiedzieliśmy co nas czeka....remont...i jeszcze raz remont....